Zepsuty zamek i lody z pierogami

Cały tydzień pracowałam jak na Japończyków przystało, od rana do nocy i zasypiając w autobusie, więc myślałam że w weekend będę tylko odsypiała. Ale gdzie tam, w sobotę zaświeciło znowu piękne słońce, na dole 20 stopni (właśnie to jest trochę denerwujące, że u mnie tu na górze zimnica, a “na dole” jak tylko zaświeci słońce to upał!), więc wsiadłam w pociąg na zasadzie: jak następna stacja jest w spisie treści przewodnika to wysiadam. I tak wysiadłam w Himeji. W pierwszej chwili ucieszyłam się, bo w przewodniku napisali, że jest tam 400-letni zamek będący “najbardziej imponującym przykładem budowli obronnej w Japonii”. Niestety nie mógł mi zaimponować, bo – jak się okazało – jest w remoncie (podobno od pięciu lat, ale o tym przewodnik nie wspominał) i oprócz wielkiej brezentowej konstrukcji nie bardzo było co podziwiać. Na pociechę w pobliżu rozciąga się ogród Kokoen, a konkretnie dziewięć ogrodów, które powstały na miejscu dawnych pałaców samurajów. Jak dla mnie pałace byłyby bardziej interesujące, ale żeby nie marnować sobie dnia przeszłam się na spacer spotykając po drodze młodą parę i dziewczynki, którym przedłużyło się świętowanie Shichi-Go-San, czyli święta dzieci siedmio, pięcio i trzyletnich, które 15 listopada w paradnych kimonach odwiedzają świątynie, co ma przynieść im szczęście w przyszłości (wyjaśnienie tej skomplikowanej kwestii: http://piatysmak.com/shichi-go-san/).

ImageImageImage

Z nudów przeszłam się też po (a raczej w) murach obronnych, gdzie kiedyś znajdowały się m.in, komnaty rodzin szogunów i zsypy, z których obrońcy twierdzy zrzucali kamienie lub wylewali wrzątek na głowy najeźdźców.

IMG_4223 IMG_4224 IMG_4227

Nie dałam się namówić na zabawy typu rzucanie wachlarzami w cel albo malowanie ceramiki, więc wsiadłam w autobus, na którym wyświetlał się intrygujący kierunek “Mt Shosha”. Góra Shosha okazała się odkryciem dnia. Z ostatniego przystanku autobusu trzeba było wsiąść w kolejkę linową, którą w dosłownie parę minut można się dostać na szczyt góry, gdzie na wysokości 360 mnp., w lesie, znajduje się kompleks świątyni Engyoji. Prowadzi do niej coś na kształt naszej drogi krzyżowej. Założył ją ponad tysiąc lat temu święty, który miał otrzymać oświecenie od Boga Mądrości i Intelektu. Niektórych przyciąga jednak bardziej fakt, że kręcono tutaj “Ostatniego samuraja” z Tomem Cruisem. Ja też zachwycałabym się pewnie tymi planami dłużej, gdyby nie to, że pojawiłam się na miejscu pół godziny przed zjazdem ostatniej kolejki, więc zdążyłam tylko wzbudzić przerażenie jej obsługi, bo oczywiście nieco się na ten zjazd spóźniłam…

ImageImageImageImageImageImage

Dzisiaj postanowiłam już nigdzie dalej się nie ruszać. Zresztą nie było jak, bo całe miasto zablokowali maratończycy. Trzeba przyznać, że dopingu i strojów biegaczy – od samurajów przez yeti po chińskie (?) smoki – Warszawiacy mogliby im pozazdrościć.

IMG_4267 20131117_130124

Czekając aż będę mogła przejść chociaż przez ulicę przycupnęłam sobie w małej kafejce, czy też raczej herbaciarni, co było dobrą okazją, żeby podjąć kolejne ryzyko z cyklu “Japanese food”. To z pewnością zasługuje na osobnego posta, nie jednego zresztą, ale tym razem padło na na – cytuję z anglojęzycznego (ha! dlatego tu zaszłam..) menu – “matcha ice cream with rice…dumplings…”. No cóż, wszystko się zgadzało. Była mrożona matcha (zielona herbata w pudrze) z drobno zmielonym lodem, gałką lodów, oczywiście herbacianych i…tak…ryżowe…pierogi, a w zasadzie kulki. Potwornie gumowate, wcale nie słodkie, lody zresztą też nie bardzo, a całość..hmm…interesująca:) UPDATE: Życzliwa istota poinformowała mnie, że nie PIEROGI a MOCHI, i że ich przyrządzanie to życiowe ryzyko. Dowód filmowy pod zdjęciem.

Image

Maratończycy pogodę mieli super, cała reszta też, więc wszyscy zgromadzili się na bulwarze, gdzie odbywało się coś w rodzaju festynu. Oprócz występów na scenie z pluszakami wystawiali się też hodowcy krabów, psów, kapusty i porów…

Image

Image

Image

Image

Tak poza tym to bulwar jest bardzo przyjemny. Największą furorę robi wielka karuzela. Ale w tutejszej kulturze wszystko, co okrągłe, ma olbrzymie znaczenie. Co wywodzi się z hinduistycznej i buddyjskiej symboliki mandali, wszechświata. Z tego co się dowiedziałam w trakcie mojej pracy tutaj, to nawet w biznesie wykorzystuje się “kręgi” – do spotkań, gdzie każdy “w kółku” (i chyba w kółko też) musi swoje pomysły na ciągłe usprawnienia wygłaszać, wszystko trzeba zresztą nomen omen na okrągło usprawniać (kaizen!), firma musi robić recykling, bo każdy produkt musi zatoczyć  “kółko” od surowca do powtórnego surowca, a zespoły też tworzą “ringi” do wymyślania nowych pomysłów. Mi się “Ring” kojarzy raczej z najstraszniejszym horrorem, jaki w życiu widziałam, nakręconym zresztą przez japońskiego reżysera na podstawie japońskiej powieści…

ImageImage

Wracając do bulwaru, to niedaleko jest też most Most Akashi Kaikyō, czyli “wielki most nad cieśniną Akashi”, najdłuższy (4 km!) most wiszący na świecie. Do mostu (dosłownie) można wejść dzięki platformie, która znajduje się jakieś 150 metrów nad powierzchnią morza.

ImageImageImage

Idąc w drugą stronę można z kolei dojść do China Town. Z tego co zauważyłam, sądząc po tłumach w chińskim pasażu i kolejkach do knajp (tańszych niż japońskie oczywiście) czy sklepów z “chińszczyzną” (tańszą oczywiście), jest jedną z najbardziej obleganych miejscówek weekendowych tutejszych mieszkańców. Biorąc pod uwagę terytorialne i polityczne konflikty japońsko-chińskie ta fascynacja wydaje mi się osobliwa, ale to kolejna szkoła, jak Chińczycy budują swoje nadwyżki handlowe.

Image        chinatown

A propos fascynacji innymi nacjami to w Kobe jest też dzielnica zwana Kitano, inne tłumnie odwiedzane miejsce. Kiedyś mieszkali tu zagraniczni kupcy i dyplomaci, budujący w swoim, zachodnim stylu domy, które teraz podziwiają japońscy turyści. Co ciekawe, w “zachodnim” stylu jest też były chiński konsulat..

ImageImageImageImage20131110_135734

A na koniec gratka dla Harō Kiti 🙂

20131116_184016

14 thoughts on “Zepsuty zamek i lody z pierogami

  1. Nie pierogi a mochi!!! Jak lodow o smaku zielonej herbaty nie cierpie, tak mochi kocham. Teraz jest sezon na robienie mochi, proces tylko i wylacznie dla odwaznych, lub tych, ktorzy nie maja nic przeciwko przypadkowemu straceniu reki. 🙂

  2. Nie, nie wiem co jest grane, bo w opcji moderatora widac. Tzn. byl z bledem link, ale edytowalam go wstawiajac dobry i caly czas nie widac, nie wiem kto macza w tym nomen omen palce;)

    • Co roku robimy to na poczatku grudnia z dzieciakami w szkole. Dziatwa wali tymi cepami, a panowie od wuefu przekladaja mase recznie. Az sie slabo robi na sam widok.

Leave a comment